Lata '80-te
Jadę z mamą, tatą i siostrą na Widawę pod Wrocławiem. Jest wiosna, będziemy łowić kiełbiki na przepływankę. Pod mostem kolejowym krystalicznie czysta woda przelewa się przez żwirowy garb, z którego wyrastają pod samą powierzchnię, soczyście zielone, rośliny o liściach podobnych do sałaty. Z Odry weszła na tarło płoć. Odkładam wędkę na kiełbiki, podziwiam tarło. Płocie od 20 do 35 cm, około 200 sztuk, jedna przy drugiej, stoją w nurcie skąpane promieniami słońca. Mają wysypkę tarłową. Przepiękne czerwone płetwy mienią się na zielonym tle. Przy burcie baraszkują małe okonki, szukające chyba ziarenek ikry. Na piaseczku powyżej przelewu, buszuje na dnie stadko wyrośniętych kiełbików. Cała rzeka tętni życiem. Czasami między roślinami przemknie piękne ciało 50-centymetrowego jazia.
Rok 1996.
Stoję wieczorem po ośki w Bobrze poniżej kurnika w Nielestnie. Lata kilka gatunków owadów. Przeważają średnie jętki, najwięcej jest jednak dużych, tłustych chruścików. W zasięgu wzroku na suszu żeruje nie mniej niż 50 wymiarowych ryb, pstrągów i lipieni. Daleko nie widzę, ponieważ jest już szarówka. Ledwo dostrzegam przeciwległy brzeg. Nie widzę brań. Zmieniam na fluorescencyjną jętkę na haku #8. Łowię w kilku rzutach dwa dobre lipienie i dwa dobre pstrągi. Gdy moje ryby zbierają muchę, obok oczkuje w tej samej sekundzie kilkanaście innych wymiarowych ryb. Niektóre zbiórki brzmią złowrogo. Fale od zbiórek interferują na powierzchni wody, która migocze światłem wschodzącego księżyca. Godzina po zachodzie Słońca, wychodzę z wody. Idąc po ciemku wzdłuż wody, nie wierzę swoim uszom. Woda po prostu się gotuje.
Rok 2006.
Bujam się pociągiem po całym Dolnym Śląsku. Przemierzam wzdłuż rzek dziesiątki kilometrów. Odkrywam wiele beznadziejnych siurków. Zdenerwowałem się na tyle, że postanowiłem zeskanować całe dorzecza, cal po calu. W końcu trafiam na uregulowaną rzeczkę, kompletnie pozbawioną życia. Idę wzdłuż niej 20 km, patrząc przez polaroidy czy aby chociaż jakiś narybek albo cierniki się pałętały. Nic kompletnie. Rozbijam namiot. Rano się budzę i do przejścia mam jeszcze 30 km. Idąc w górę rzeki stwierdzam coraz mniejszą ilość glonów, które tworzą gluty na kotwiczkach. Łowię pierwsze okonki. Idę dalej. W końcu nie wytrzymuję i przyspieszam kroku. Po przejściu kilkunastu kilometrów trafiam na kompletnie dziewiczy odcinek. Staję na brzegu i nie wierzę... dno wybrukowane jest pstrągami potokowymi. Rzucam prosto w dołek i po chwili wyskakuje piędziesiątak, trącając moją wirówkę. Jestem odurzony widokiem tylu ryb. W strumieniu o szerokości 1,5 metra, czterdziestaki stoją co dwa metry. Brak ścieżek wzdłuż rzeki. Brak widełek na brzegu. Z oddali widać domy i słychać szczekające psy. Dno wybrukowane pstrągami ciągnie się na odcinku 2 kilometrów. Wyżej jest ich znów coraz mniej. Po jakimś czasie rzeka znów jest martwa i nieciekawa. Jestem zmęczony. Mam 50 km w nogach, odkryłem matecznik o długości 2 km.
Rok 2010.
Zeskanowałem wiele rzek Pomorza Zachodniego. Wiele z nich, uchodzących za flagowe rzeki pstrągowe są żenująco bezrybne. Niektóre odcinki Dobrzycy i Piławy od nędznego roku 2008, stały się przez dwa lata puste jak akwarium. Zanikło życie. Wydłubuję jakieś tam pstrągi do czterdziestu paru centymetrów na jakiś dziwnych rzeczkach. W oddalonych od siebie stanowiskach stoją pojedyncze pstrągi. Na wielu kilometrach widzę jelce, klenie i okonki. Coraz więcej ludzi kładzie lagę na nasze łowiska i jeździ dalej. Za koszt tych wycieczek można by zrobić sobie wspólnie OS-a w swoim okręgu. Nikogo to nie obchodzi. Aktywni pilnują tarła, tylko praca społeczna i zero polityki. Nie wiadomo kim są, co myślą, czego pragną i czego by oczekiwali w organizacji wędkarstwa. Brak dialogu, brak partnerów. Koniec roku, zamawiam wędkę w klasie #2 AFTMA. Będę łowił jelce na nokillowym odcinku Krąpieli, najlepszym łowisku jelców w Okręgu PZW Szczecin, i bardzo przeciętnym łowisku pstrągowym.
Kończę bardzo smakowite portugalskie wino. Przemyślałem zakupy na nowy sezon. Tak, to będzie sezon łowienia małych rybek na suchą muchę. Leuciscus de luxe... Szczęście mnie nie opuszcza, pstrąg wymiera, to będę cieszył się jelcem. Jak wymrą wszystkie ryby, będę podziwiał przemieszczające się ripplemarki w pustej rzeczce... bo po prostu kocham małe rzeczki, od czasu gdy jako mały brzdąc obserwowałem wielkie stada kiełbi na wycieczkach z tatą.
Czekamy tylko do wiosny. Owady (jeszcze) żyją. I to mnie cieszy.
Pozdrawiam serdecznie
Krzysiek